Azja,

Kambodża: Pola Śmierci i S-21

8.4.15 Anonimowy 0 Comments

Tak wyszło, że w Wigilię mieliśmy wątpliwą przyjemność odwiedzenia Pól Śmierci w okolicach Phnom Penh oraz zniesławionego Tuol Sleng Genocide Museum (znane bardziej chyba jako S-21). Nie nastrajało to co prawda dobrze do Wieczerzy na plaży w Sihanoukville ale pozwoliło na zadumę
nad tym, jak wiele tak naprawdę mamy szczęścia będąc tam w zupełnie innych okolicznościach

Wyruszyliśmy rano małym busikiem. Trochę nas wytrzęsło na piaszczystej wyboistej drodze. Na szczęście tumany wzniecanego przez nas kurzu pozostawały w tyle. Po drodze mogliśmy zobaczyć ludzi pracujących w polu, czarne bawoły z wielkimi powykręcanymi rogami, groźnie i bez ruchu obserwujące drogę zza krzaków…. i krowy. Mnóstwo pięknych, olbrzymich, wypasionych, totalnie białych krów. Za każdym razem jak widziałam te stworzenia to odnosiłam wrażenie, że mają one ogromne znaczenie dla Kambodżan. Wręcz duchowe znaczenie. Takie dostojne i piękne jak te, do których się w dawnych czasach modliło…

Dojechaliśmy. Na wstępie poproszono nas o zapłacenie pokaźnej jak na kraj sumki, w zamian za którą zapewniono nam opiekę i wiedzę pośredniego uczestnika całej tragedii. Otóż rodzice naszego przewodnika właśnie tam zostali zamordowani. Po pewnym czasie przestało mnie już dziwić, że niemalże każdy jeden Kambodżanin, którego spotkaliśmy na naszej drodze był bezpośrednio związany z niechlubnymi wydarzeniami lat siedemdziesiątych… Owego czasu mnóstwo ludzi uciekło z kraju… Obecnie ma miejsce masowy powrót niepełnych rodzin. Mimo że wiele ludzi tak do końca nie jest przekonanych czy aby Pol Pot na pewno nie żyje od 1998: „Nie widziałem trupa na oczy… to nie wiem do końca”.

Wszystko zaczęło się przez USA (nasuwa się: „skąd my to znamy?”). Otóż w 1969 roku siły amerykańskie rozpoczęły sekretną operację wykorzenienia domniemanych baz wietnamskich komunistów właśnie w Kambodży. Rok później, już przy pomocy Wietnamczyków, zaatakowali kraj. Mimo nieudanej inwazji w ostatecznym rozrachunku cała akcja umożliwiła przejęcie władzy Czerwonym Khmerom (tym bardziej, że król Sihanouk znajdował się na wygnaniu w Pekinie). Tak też Pol Pot rozpoczął transformację Kambodży pod modłę maoistyczną. Restrukturyzacja lat 1975 – 1979 pochłonęła ok. 2 milionów osób (w tym kilku Wietnamczyków, mieszkańców Laosu, Tajów, Hindusów, Pakistańczyków, Brytyjczyków, Amerykanów, Kanadyjczyków, Nowozelandczyków, Australijczyków). Tutaj mówi się, że Hitler przy Pol Pocie był niemalże aniołkiem.

Na Polach Śmierci czuje się charakterystyczny, mdlący zapach bólu totalnego. Wszędzie porozrzucane są kości, zęby, strzępy ubrań. Nikt się nie kwapił z ukrywaniem zbrodni pod powierzchnią ziemi. Pan pokazuje nam drzewo, o które żołnierze roztrzaskiwali maleńkie ciałka niemowląt. Pod drzewem gromadziła się miazga z mózgów. Czasem nawet podrzucali dzieciaki do góry i próbowali trafić z broni w powietrzu. A jak się nie udało to raz jeszcze. I jeszcze raz. Aż do skutku. Częściej jednak nie chcieli marnować naboi więc używali młotków, siekier, haczek, pił i innych przedmiotów codziennego użytku. A nawet twardych, zakończonych wypustkami, liści palm. Piłowali nimi gardła ofiar…


Liście palmy jako narzędzie zbrodni


Efekt mordu haczkami, młotkami, piłami…

Samo Pole wygląda po prostu jak pole. Od czasu do czasu nad kolejnym płytkim dołem stoi tabliczka z opisem kolejnej wymyślnej zbrodni… „W miejscu tym odkopano zwłoki bez głów”… Przewodnik pokazuje nam ogromne pole z malutkimi jeziorkami. „Kiedy one wysychają to na dnie widać ludzkie szczątki. Kto wie co tam jeszcze można znaleźć”… Patrzę na pola. Jest tak spokojnie… Piękne, błękitne niebo… Soczysta zieleń traw… Ćwierkające ptaki… Jakaś dróżka wiodąca do nikąd… I pęka mi głowa.


Niezbadane jeszcze Pola Śmierci


Żeby odetchnąć trochę pojechaliśmy na market… Zobaczyliśmy żywych (jak dobrze) ludzi, dzielnie negocjujących z dzielnymi Polakami… Kilka rzeczy się zobaczyło… innych kilka rzeczy się kupiło… Normalne, codzienne życie. Dobrze je mieć. Przed nami S-21 (Security Office 21), najbardziej sekretny organ reżimu Czerwonych Khmerów.

W maju 1976 roku Czerwoni Khmerowie przekształcili zwykłą szkołę w miejsce przesłuchań i tortur. Otoczone dwoma poziomami żelaznych płyt i drutem kolczastym miejsce to było ostatnim w życiu ok. 10 500 dorosłych oraz ok. 2000 dzieci. Przeciętnie męczono ludzi od 2 do 4 miesięcy. Ważniejszych trzymano 6 –7 miesięcy. Całe rodziny więźniów, łącznie z kobietami w ciąży, z niemowlętami i starcami natychmiast brano do eksterminacji na Pola Śmierci. Podobnych miejsc było kilka w Phnom Penh…


Tuol Sleng (S-21)

Podobny zapach. Podobna, ciężka atmosfera grozy… i jakiejś skupionej Obecności…
Każde piętro miało inne przeznaczenie. Na dole cele przesłuchań z metalowymi łóżkami, z przymocowanymi do podłogi szeklami na nogi, z zardzewiałymi narzędziami tortur i… zdjęciami zmasakrowanych zwłok na tym właśnie łóżku. Za zakratowanym oknem palmy…


Cela tortur



I czytamy o torturach… Rażenie prądem w baniaku z wodą, wyrywanie paznokci, wieszanie od tyłu za ręce oraz wkładanie głowy do wody z nawozem w przypadku omdlenia, wyrywanie sutków, wyrywanie oczu, wyrywanie zębów, pozostawianie więźnia z powoli kapiącą na głowę wodą, gwałty, wsadzanie węży do pochwy… Więźniowie musieli pytać się nawet o pozwolenie przewrócenia się na bok podczas snu. Żołnierze lubowali się w dokumentacji swojej nieludzkości… Nie wytrzymuję patrząc w niedowierzające, pełne grozy oczy ludzi, którzy zostali zmasakrowani w jakiś czas po zdjęciu… Chce mi się wyć. Zaciskam zęby.


Ofiary

Drugie piętro to cele 0.8 x 2m. Murowane lub z drewna. Trzecie piętro to cele dla kobiet. Czwarte piętro to cele masowe 8 x 6m. Wszystko ogrodzone kolczastym drutem, żeby nikt nie miał sposobności popełnienia samobójstwa.

Cele 0.8x2m



Uciekamy stamtąd. Byle szybciej. Byle dalej. Bez żadnego słowa.
Wieczorem wybraliśmy się na plażę do Sihanoukville położonego ok. 200km od Phnom Penh celem spędzenia Wigilii. Trochę przeraziła nas myśl, że w 1994 roku na szlaku tym zamordowano 10 obcokrajowców. Ale zaryzykowaliśmy. Wsiedliśmy w zatłoczony Kambodżanami autobus i rozpoczęliśmy podróż. Po drodze kilkakrotnie szwankowała skrzynia biegów, autobus zwalniał gdzieś w totalnym polu, nam zwalniał puls. W końcu jednak dojechaliśy. Na parkingu miejscowi walczyli niczym lwy o turystów, kto kogo gdzie podwiezie. Jako jedni z ostatnich zdecydowaliśmy się na taksówkę…

Taksówka okazała się motorkiem, co ponownie wprawiło nas w zabawowy humor sytuacyjny. Każdy z nas z tobołami na plecach, w rękach, na poręczy… Dodam, że ja w spódniczce i plażowych klapeczkach… Przez długi czas nie mogliśmy znaleźć wolnego hotelu. Kiedy już znaleźliśmy to okazało się, że motocykliści ukradli mi świeżo zakupione buty.

Wzięliśmy prysznic i udaliśmy się na plażę. Było świeżo, było spokojnie, było nastrojowo. Zakupiliśmy pokaźne krewetki i czerwone wino. Wylegując się w leżaku, przez gałązki choinki (!), obserwowałam tryliony świetnie widocznych gwiazd. Zrobiło mi się smutno. Wigilia, ja sama, bez życzeń, bez prezentu, bez kogoś, kto pomyślałby o mnie w sposób szczególny… Podeszłam do wód Zatoki Tajlandzkiej i jakoś tak rozpłakałam się.

Wpis pochodzi z bloga cyntya.blog.pl

0 comments: