Azja,

Hong Kong

2.7.11 Anonimowy 0 Comments

Weszłam do chińskiej restauracji. Pan zapytał, czy potrafię jeść pałeczkami. Ba! Po czym poinformował mnie nerwowo, że tajfun jest w drodze. He?

Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że wiele sklepów było zamkniętych i zakratowanych. A to przecież piątkowe popołudnie. I dopiero teraz stanęły mi przed oczyma powywieszane ostrzeżenia z jedynym wyrażeniem po angielsku „Typhoon no. 8 signal...” Myślałam, że to jakiś film, czy jak... Katastrofy i nieszczęścia nie zdarzają się przecież tam, gdzie jestem, nie?


Pan powiedział mi, żebym lepiej została w restauracji albo poszła szybko do domu. I żebym za żadne skarby nie szła w kierunku portu. No to się wzięłam i przeraziłam.


I jak zwykle, po kilku minutach zastanawiania się (co jest ze mną nie tak?), zrobiłam na przekór. Trochę kropiło jedynie więc metrem pojechałam do świątyni Sik Sik Yuen Wang Tai Sin. Gdy wysiadłam padało już konkretnie. Wdziałam swój żółty, plastikowy płaszczyk ledwo zapinając go z przodu na zawieszonym plecaku. Sandałki zrobiły się od razu mokre i śliskie więc z trudem kroczyłam. No i zaczęłam wyglądać jak w bardzo zaawansowanej ciąży. Widziałam to w oczach przechodniów. Jakoś spodobała mi się ta rola. A świątynia była zamknięta.

Pojechałam więc do portu. I było przecudownie. Deszcz padał już bardzo intensywnie. Po drugiej stronie zatoki Hong Kong Island z wysokimi wieżowcami wyglądała magicznie. Budynki zawieszone były w ciężkich, ciemnych, szybko przemieszczających się chmurach. W tyle majaczyły zarysy gór. Woda, poprzecinana na przemian pasami wściekłych szkwałów i martwych flaut, przybrała mroczne kolory.Wszystko zawieszone zdawało się być w niesamowitej, żółtawej nieuchronności.


 Wiatr przybrał na sile zabierając w swoich podmuchach liczne krople deszczu. W dużej mierze zostawił je na mojej twarzy, okularach i spodniach. Zarządziłam odwrót przez Aleję Gwiazd dostrzegając między innymi odcisk łapek Jackie Chan i Jet Lee. Spacer u podnóży budynków był znośny. Przejście przez ulice okazało się trochę trudniejsze. Wiatr był tak silny, tak zalewał mie strugami wody, że musiałam przytrzymać się prez dobry moment barierki na środku ulicy. Normalnie nie mogłam ustać. Ludzie energicznie uciekali próbując znaleźć schornienie, rodziny nawoływały się w oddali i... w takich właśnie okolicznościach usłyszałam polszczyznę pierwszy raz od dobrych kilku miesięcy...


Już w domu, przez telewizję, dowiedziałam się, że rano o 9.00 zapowiedziano wprowadzenie stanu najwyższej gotowości w ciągu kilku godzin. Stąd zaczęto zamykać sklepy. Około południa ogłoszono stan nr. 8 (nie wiem jednak w jakiej skali ;) oraz „Amber rainstorm warning”. Godzinę temu skala zeszła do nr. 3, a obecnie odwołano wszelkie ostrzeżenia sztormowe. Cyklon Kompanu powędrował dalej w głąb Chin. Nikomu nic się nie stało. Zostało jedynie powalonych kilka drzew, gdzieś odpadło rusztowanie i posypał się tynk.

A ja mogę powiedzieć, że przeżyłam tajfun. ;)

Wpis pochodzi z bloga cyntya.blog.pl

0 comments: